Maj już się powoli kończy dlatego uznałam, że czas na podsumowanie tego miesiąca.
Nie będę opisywać tu wszystkiego co kupiłam sobie w ostatnim czasie, tylko to co bardzo polubiła moja skóra.
Maj był ciężkim miesiącem, dla mojej cery. Ciągłe zmiany pogody i praca w klimatyzowanym pomieszczeniu dają naprawdę niezły wycisk. Żeby wspomóc moją twarz zmieniłam trochę swoją pielęgnację.
Po zauważeniu suchych skórek na mojej raczej wyświecającej się twarzy od razu sięgnęłam po moją ulubioną maseczkę. Biała maska Glam Glow to ratunek dla prawie każdej skóry. Idealnie nadaje się jako comiesięczny zabieg wygładzenia i złuszczenia naskórka. Jest to według mnie najmocniejsza i zarazem najlepsza maska z tej marki.
Supermud ma w sobie 6 kwasów dlatego dla wrażliwych skór nie będzie to najlepsza opcja, ale dla mnie to strzał w 10. Ta błotna maska daje nam efekt typowego, wielkiego WOW. Idealnie oczyszcza całą skórę, matowi, redukuje widoczność zaskórników i złuszcza martwy naskórek.
Jednorazowo jest to niemały wydatek bo za 34ml tego produktu płacimy ok. 230zł. Jednak starcza nam ona na kilka miesięcy stosowania, które daje genialny efekt. Dlatego według mnie warto zainwestować w to cudo.
Kolejnym ratunkiem dla mojej skóry okazał się krem Water Drop, czyli mocno nawilżający krem, który zachwycił mnie swoją konsystencją i działaniem.
Dostałam jego miniaturę do zamówienia z sephory. Nie spodziewałam się od niego za dużo. Nie jestem wymagająca jeśli chodzi o pielęgnację ponieważ moja skóra jest w naprawdę dobrym stanie, dlatego właśnie zazwyczaj nie używałam żadnego kremu pod makijaż, wystarczyła mi baza i świeżo umyta twarz, aby wszystko co nałożyłam trzymało się cały dzień. Jednak to niepozorne cudo na stałe ustawiłam na swojej toaletce.
Powaliła mnie przede wszystkim jego konsystencja. Wygląda troszkę jak wazelina, zwykła przeźroczysta maź, jednak jest on bardzo lekki, szybko roztapiający się w palcach. Krem ma zupełnie nietłustą konsystencję co mnie powaliło, nigdy nie spotkałam się z niczym nawet trochę podobnym. Jest to wybawienie dla tłustych skór, które chcę się nawilżyć na cały dzień. Podczas nakładania go na twarz zamienia się w wodę. Tak! Podczas rozprowadzania ma konsystencję wody przez co jest taki lekki i przyjemny. Jest to mój aktualny faworyt i nieodłączny druh na to lato.
Cena to 129zł za 100ml.
W demakijażu zaś postawiłam na olejek, ponieważ mało co daje sobie radę z moimi makijażami, a nie mam ochoty poświęcać pół godziny na wieczór, aby dokładnie oczyścić twarz.
Będąc w drogerii sięgnęłam po niego, ponieważ nadal szukam czegoś co ułatwi mi wieczorne zmywanie. Muszę przyznać, że jest przyjemny, nie pozostawia osadu na twarzy i doczyszcza. Ale to by było chyba na tyle. Polubiłam go bo spełnia swoje zadanie, ale jednak chciałabym czegoś więcej. Nie nadaje się do demakijażu oczu, bo chociaż robi to świetnie to później oczy pozostają za mgłą, nie wiem jak inaczej to określić. Zużyję to opakowanie bez większych problemów, ale nie jestem pewna czy kupię następne.
Cena to około 20zł.
Ostatnim, ale wcale nie najmniej lubianym, ulubieńcem tego miesiąca jest peeling do ust w sztyfcie marki Sephora. Jak tylko trafił na półkę to go kupiłam, jednak dopiero teraz stał się moim obowiązkowym wyposażeniem torebce. Jest to miodowy balsam z drobiami cukru, który idealnie wygładza i regeneruje wargi. Można go stosować w ciągu dnia, jednak ze względu na moją pracę mam zazwyczaj mocno pomalowane usta, dlatego nakładam jego grudą warstwę na noc, co okazało się zbawieniem dla moich ust po dziesiątkach matowych pomadek. Dodatkowym atutem tego produktu jest genialny smak, jest tak słodki, że z trudem powstrzymuje się od zlizywania go z ust.
Za to małe cudo płacimy jedynie 25zł.
♥♥♥♥